Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bich. Wnosić należało, iż było to czasowe stanowisko rybaków japońskich.
Noc jasna, gwiaździsta. Pod jednostajnie jarzącem się niebem morze połyskiwało niespokojnie złotemi błyskawicami przy ruchu fal, a pod stewą statku i w bróździe przezeń żłobionej rozpalały się snopy skier szafirowych, i cały rzęsisty ich deszcz spadał w głąb Oceanu, oświetlając na chwilę kołyszące się tam porosty i wolno pływające dziwaczne ryby, głowomogi oraz polipy.
Przyglądała się temu dziwnemu świeceniu morza z niezmiernem zdumieniem i ciekawością cała załoga. Wreszcie Trofimow zaczął dowodzić, że to nikt inny być tutaj nie może, jeno „Asztrach-ptak“.
— Powiedziano jest, że jak się ruszy, to całe morze skrzy się i drga!... Więc on!... Teraz już pewny jestem, że się wszystko dobrze skończy, bo on jest znakiem szczęścia!...
— Będziemy jutro ściskać Japonki!... Hu-ha!... — wykrzyknął kozak Gałka, rozdymając rwane nozdrza.
— I trzosy naładujemy praw dziwem złotem z próbą rządową, a nie tam jakąś... rudą!... — dodał Rybników.
— Ja bo więcej będę brał jedwabi, złotogłowiu, kamki. Cudne mają jedwabie Japończycy... Za sztukę tkaniny w Moskwie tyle można wziąć złota, co sama waży!... — gadał inny.