Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się Sybajew, obrzucając okiem znawcy dorodną postać pani Agafji.
Ta odrazu spostrzegła, że o niej mówią i, zapłoniwszy się lekko, poprawiła na szyi korale...
— Ładna bestja!... — westchnął Urbański. — Cóż, kiedy Beniowski nie pozwala!...
Umilkli, gdyż Beniowski z Kuzniecowem, rozmawiając, zbliżyli się ku nim.
— Myślę jednak, że do krwawego zatargu nie dojdzie. Dopóki mamy okręt i armaty w ręku, my dysponujemy pozycją. Skoro w dodatku zobaczą, że gotowiśmy ich opuścić i zabrać całą należącą do społeczności majętność, to pewny jestem, że się namyślą! — dowodził Beniowski. — Chodźmo tutaj, Sybajew! Pójdziesz do obozu i rozpuścisz pogłoskę, że w każdym razie odpłyniemy, choćby nawet połowa załogi miała tu zostać!... — zwrócił się do oficera.
— Słucham!... — odrzekł ten, salutując.