Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie. — Nie wracają ci, co odeszli... Nie odmieni się to, co się stało... Może to dobrze, może źle — nie wiem, sądzić nie chcę... Ale tak widocznie chciał Bóg! Tyś jest Jego narzędziem i wybrańcem...
— Więc pozwolisz, że w twojem imieniu zaprzeczę rzucanym na mnie potwarzom, że ukarzę wichrzycieli i zdrajców...
— Nie, ty ich nie ukarzesz!... Dość krwi!... Nieprawda? — dość krwi!... Obiecaj mi, Maurycy!... Obiecaj mi, że już nikogo, nigdy nikogo nie ukarzesz!... — szepnęła namiętnie, chwytając go za rękę.
— Więc powiedz, co mam czynić?... Pojęcia nie masz, na co się tu zanosi... Ty pierwsza byłabyś ofiarą nieszczęsną, gdybyś wpadła w te ręce zbójeckie ochotyńskich mołojców. Czy myślisz, gołąbko, że rozbroiłabyś ich swą dobrocią, że uszanowaliby twą białość anielską?... Nie znasz ich! Aby ze zwierzęcia stał się człowiek, musi on przejść przez posłuch twardych i rozumnych praw... Przeczytaj tylko, co pisze ten szaleniec...
Wyciągnął ku niej list, ale odsunęła go ręką z wyrazem odrazy.
— Znowu Stiepanow!... Ach, dajcie mi spokój, dajcie mi spokój!... Wszak nie ukazuję się już nikomu... Żyję tu, jak mniszka, bo nią jestem już... Widzę świata tego tyle, co przez to okienko... Więc wam i tego mało, więc chcecie, żebym zupełnie znikła... i wtedy dopiero!... Więc