Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

my wszystkiego poddostatkiem w południowych krajach... Idź, ja tymczasem list napiszę!...
Odszedł Chruszczów, kręcąc z powątpiewaniem głową, bardzo stroskany i zasmucony. Gdy wydzielał podarunki ze złożonych na brzegu zapasów, setki oczów chciwych i gniewnych śledziło go podejrzliwie. Nikt jednak nawet z pośród oficerów nie śmiał nic powiedzieć; jeden Urbański mruczał:
— I zacóż to tyle tym urwipołciom!?...
— Milcz! Gdyby Ochotyn chciał, wszystkoby mógł wziąć! On tu jest panem!... — odpowiedział mu hardo Stiepanow.
— Panem!?... Wszędzie tylko pana szukacie!... Ech, wy, knuto-luby!... — odciął konfederat, odwracając się tyłem do oficera.
Odprawiwszy wysłańców, zajął się Beniowski pilnie doglądaniem reparacji okrętu i tego dopiął, że istotnie wieczorem spuszczono statek na wodę i zaczęto ładować.
Nocą we dwu z Panowem, uzbrojeni jeno w ukryte w zanadrzu krucice, udali się do osady Ochotyna. Prowadził ich przysłany umyślnie przez tegoż przewodnik.
Ciemność nie pozwoliła wyrozumieć dobrze miejscowości. Domyślali się jeno po głuchnącym szumie morza, że oddalają się od brzegów. Rychło wstąpili w zarośla, w pachnące już wiosennemi woniami lasy modrzewiowe, a po niedługiej wśród nich wędrówce wyszli na obszerną polanę, wśród której na wzgórzu czerniały czwo-