Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nad wczorajszymi buntownikami nie odrywać, i wyruszył na wyznaczone Ochotynowi miejsce wraz z Urbańskim, z Gałką i jeszcze dwoma rosłymi żeglarzami, w ogólnej liczbie czterech.
Płaski przylądek, niby cienka, długa igła, wdrążał się daleko w białawo-modry przestwór otwartego Oceanu. Z obu jego stron nieustannie wrzały niskie, perliste fale, jakby silące się przeskoczyć lub rozmyć dzielącą ich nikłą smugę ziemi.
Pośrodku, na samym grzbiecie osuchy, już czerniały zdaleka widne postacie pięciu ludzi. Przybywający natychmiast ich spostrzegli, gdyż jasność niezmierna wodnego obszaru i mglistość poranku wyolbrzymiały niepomiernie ich spokojne sylwetki.
Gdy nareszcie ludzie Beniowskiego, wyciągnąwszy na piasek łódź, ruszyli ku nim, oni również postąpili kroków kilka naprzód, poczem, sprezentowawszy broń, obie grupy złożyły ją natychmiast w kozły.
Bezbronny Beniowski szedł nieprzerwanie naprzód, a gdy opóźnieni ustawianiem broni towarzysze chcieli się z nim przyśpieszonym krokiem połączyć, dał im znak, aby zatrzymali się opodal.
Ochotyn uczynił podobnież i obaj naczelnicy zeszli się niebawem sami na małej płaszczyźnie ziemi wśród szumiącego morza.
Ochotyn był to niewysoki, ale niezmiernie barczysty mężczyzna, o wojskowych ruchach