Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie rozumiesz mię! — szepnęła cicho, pochylając głowę. — Nie o mnie tu chodzi!...
Ponieważ siedziała bez ruchu, zajrzał jej w twarz z boku, a widząc, że zalewa się cichemi łzami, ukląkł przed nią i zaczął jej ręce całować. Nie broniła mu ich, ale i nie garnęła się do niego.
— Nie kochasz mię już, Maurycy!... Prawda? szeptała. — Już mię masz dość?... Istotnie, co znaczę ja wobec przyszłości, jaka się przed tobą otwiera!?... Śpieszysz do królów, do mocarstw!... Sam wielki wódz i pan w swojej ojczyźnie!... I wielkie tam czyny na ciebie czekają, wielka sława, wielkie walki... Jakże drobną wobec nich jestem istotą, ja, prosta dziewczyna północna!... Jakże nieodpowiednią dla ciebie jestem towarzyszką!... Nieraz myślę o tem, ukochany!... Pomóż mi jednak to wszystko rozplątać. Naucz, jak uciszyć rozbolałe, pękające serce!?...
— Ani na chwilę, Bóg mi świadkiem, ani na chwilę nie miałem tego, co mówisz, na myśli!... Przysięgam ci!... Przeciwnie, jedynie przez wzgląd na ciebie przyszedł mi do głowy ten projekt rozpaczliwy. Gdyż... kocham cię, Nastka, kocham!... Czyż nie czujesz tego, dziewczyno, nie widzisz?...
Znowu objęła go za szyję i, garnąc do swych piersi wzburzonych, zapatrzona w płonące jego oczy, szeptała:
— Więc kochaj mię, kochaj!... Nie dawaj