Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znowu beczkę z wódką, młodzież sama prowadziła dalej dookoła ogniska korowód. Trzymając się za ręce i kołysząc w rytm śpiewanej pieśni, krążyli pomieszani parami mężczyźni, kobiety i młode dziewczęta. Coraz to z łańcucha wyrywała się co czas jakaś dobrana dwójka i wśród wykrzyków powszechnych i śmiechu pędziła wzdłuż korowodu.
Tancerz starał się schwytać swą tancerkę, która chyżo uciekała, kryjąc się za przyjaciółki, przemykając się pod rękami taneczników lub skacząc przez ogień. Daremne wysiłki, daremne krzyki żałosne i prośby: prześladowca ścigał ją nieubłaganie, aż zdyszaną, zmęczoną dopadł, chwytał i uprowadzał poza obrąb koła w ciemną dal nocy.
Długo niekiedy trwała gonitwa, szczególniej, gdy drobną, gibką, jak łania, aleucką dziewczynę ścigał ciężki, rosły biały żeglarz. Szczere dźwięki przerażenia wyrywały się z piersi ściganej, gdy spostrzegła nareszcie tuż blisko nad sobą kosmatą twarz i ogromne cielsko prześladowcy, wyrywała mu się z objęć, gryzła nieraz i szczypała nie na żarty, a podchwycona, podniesiona wgórę, trzepotała rękami i nogami w powietrzu, jak schwytany w sidła ptak. Ale żałosnym jej piskom i wzywaniu o pomoc wtórował jeno wesoły śmiech jej towarzyszek, czekających swojej kolei, i docinki żartobliwe rozognionych mężczyzn.
Dużo kobiet powędrowało w ten sposób tej