Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

korzyść tego lub owego z zapaśników. Ze ściśniętych ust co chwila wybiegały przekleństwa, okrzyki trwogi lub zachęty, żałosne prośby i wesole drwinki w aleuckim oraz rosyjskim języku.
— Nie wolno!...
— Ijachaj... Sooch!...
— Psia mać!... Zębami!... Jak wilk!...
— Bierz go!... Pod „mikitki!“!... Tak!...
— Urum!... Urum!... Sooch!...
— Kolanem!... Tak, tak!...
— Nie daj się, Gała!... Pohańbisz nas!... Hańba!
— Te focze mordy wszystkich nas wtedy wymordują!...
— A jakże!... Wal, bracie, wal!... Nie zważaj!...
— Za pysk go, za ryj go chwytaj!... Za grdykę!
Ciężko dyszał i charczał już kozak, nie mogąc utrzymać w objęciach zwinnego i gibkiego jak rzemień morsowy krajowca, już był dłużej pod nim pozostał, ku wielkiemu rozżaleniu patrzących rodaków, gdy nagle ruchem ostrożnym, zdradzieckim rękę prawą mu posunął ku gardłu i ścisnął za krtań.
Szarpnął się wyspiarz, potrząsnął głową, wreszcie zastygł na chwilę, wyprężył się, poczem plecy i lędźwia omdlałym ruchem na ziemi rozłożył. Zerwał się kozak i stopę mu z triumfem na piersiach postawił.