Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i z wielkim hałasem, skokami i wesołemi figlikami jęła znosić stamtąd chróst, drwa, sęki, gałęzie i składać je na wielki stos. Inni ustawiali rzędem na ziemi misy, półmiski i cebry z jadłem, dzbany i wiadra z napojami, wieńcząc i obtykając je zielonemi gałązkami oraz młodemi drzewkami, upiększając pęczkami traw, girlandami białych strużek drzewnych, piórami ptaków, kosmatemi ogonami czworonogów: psów, lisów, wiewiórek, gronostajów.
Wreszcie w końcu pochodu dostrzegł Beniowski grono znamienitszych wojowników z Taju i Onahą na czele. Poprzedzała ich ta sama orkiestra z bębnów i piszczałek, a ztyłu za nimi dziesięciu obnażonych do pasa młodzieńców niosło na głowie olbrzymią łódź, przedziwnie wyrobioną ze skór wilków morskich.
Dygnitarze byli również bez wszelakiej broni, śmiali się i już zdala machali przyjaźnie Beniowskiemiu rękami. Zrównawszy się z nim, wstrzymali kroku. Onaha wystąpił naprzód i rzekł:
— Rano ty nas gościć, ty nas bawić!... Mój syn, Gruby Tuachta, prosi, żeby ty brał ten łódź, jakiej niema na wszystka wyspa!... A i to weźmiesz, co w łodzi, bo tam każdy swoja kładł, co mógł... I Onaha kładł i każda wojownik kładł...
Gdy łódź postawiono u nóg Beniowskiego, spostrzegł, że pełna jest drogocennych futer. Ucieszył się niezmiernie i kazał od siebie zatoczyć jeszcze beczkę wódki ku tym przez krajowców przygotowanym napojom na wzgórku.