Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na statku i w obozie, omawiał z nimi plan jutrzejszych zajęć i rozkład sił roboczych, gdy wpadł wystraszony Kuzniecow, wołając:
— Zdrada!... Napad!... Te końskie mordy przebiegle walą na nas z całą swą siłą!...
Schwycił Beniowski leżący na stole pistolet i wyskoczył przed drzwi. Dojrzał na tej samej drodze, którą krajowcy przyszli rano, kotłujący się tłum i usłyszał granie zbliżającej się zwolna muzyki. Już strzelcy Urbańskiego biegli na stanowiska z własnego popędu, już obóz zbroił się i kanonierzy nieśli w wiaderkach ku działom dla lontów płonące zarzewie od ognisk.
— Bądź gotów na wszelki wypadek! — zwrócił się Beniowski do Kuzniecowa. — Zdaję na ciebie i Panowa obronę obozu, a ty, Chruszczow z Baturinem, oraz ty, Sybajew, pójdziecie ze mną!...
Schował pistolet w zanadrze i wystąpił na przód ku zbliżającym się wyspiarzom.
Był to taki sam tłum, jak rano, jeno bardziej bezładny, rozwrzeszczany i skaczący. Łacno jednak poznał Beniowski, że nie mają wrogich zamiarów, gdyż pozbawieni byli wszelakiej broni, oraz że dużo wśród nich zamieszanych było dziewcząt i młodych niewiast. Walili mimo niego w głąb zatoki, wytrząsając uciesznie rękami, śmiejąc się, wyśpiewując i dając niezrozumiałe znaki.
Zajęli wielką zaspę tuż prawie nad brzegiem morskim; poczem część zaraz pobiegła do lasu