Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skie!... Albo to się zna na czem?... Pije, jak wodę!... — mruczeli marynarze, wracając na rozkaz oficerów do porzuconej w obozie pracy.
Beniowski, dostrzegłszy w oknie szopy Nastazję, przyglądającą się wraz z innemi kobietami widowisku, wszedł na chwilę, aby jej powiedzieć, jak szczęśliwie ułożyły się sprawy z wyspiarzami i jakie on stąd rokuje korzyści.
— To już nie skały jałowe i bezludne pustkowia północne... To kraj zamieszkany, żyzny, w dobrym klimacie. Cały szereg pięknych wysp, które mogą istotnie stać się ostoją przyszłego wolnego państwa...
— Ach, jacy oni brzydcy!... Jakże strasznie wymalowane mają twarze i dziwaczne ubrania!... Doprawdy, są straszniejsi od naszych Czukczów i Korjaków!... — zauważyła Nastazja.
— Nie powiem!... Naród rosły i dość bystrego umysłu, łatwo się ze swych cudactw przez poznanie cywilizacji wyleczy!.... Mam jednak obecnie trochę zabawny a smutny zarazem kłopot z pewnym porwanym przez nich na wojnie chłopaczkiem, obecnie ofiarowanym mi przez ich byłego Taju Onahę... Nie mogłem odmówić, a lękam się, aby to nie pociągnęło za sobą jakich kompłikacyj...
— Cóż więc zamierzasz z nim uczynić?...
— Doprawdy nie wiem... Trzeba go będzie pewnie zabrać...
— Czy duży?...
— Nie, ma lat... dziewięć... dziesięć!