Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Różnie bywa!... Zresztą — mgła — uspokajał go Beniowski. — Każ narychtować na lód armatę i skrusz zaraz kulami. Musimy wyjść przed zorzą na pełne morze, bo potem wiatr tu przy brzegu uśnie!
Zahuczały więc działa raz jeszcze kilkakroć, budząc echo rozgłośne na lądzie, strasząc mieszkańców Czekawki, ledwie wczoraj uwolnionych od grozy krwawych bitew. Oswobodzony od ciężaru okręt wyprostował się, zatrzepotał żaglami, jak zbudzony ptak, i wolno przepłynął między piachami rewy. W miarę jak uchodzili z pod osłony lądu, krzepił się wiatr, rósł bieg i posuwistość statku. Gdy brzask zaróżowił gładę fal, z bocieńca krzyknięto, że hen, ku zachodowi widać skałę Alajdę. Beniowski kazał skierować okręt w przejście między ciemnym, wydłużonym lądem wyspy Poramuszir a tym samotnym ostrowem, szarzejącym jak mały obłoczek w dalekich tumanach, przenizanych promieniami niskiego słońca. Jednocześnie zwołał Beniowski starszyznę na naradę, w jakim dalej płynąć kierunku.
Postanowiono jednogłośnie bieżeć na południe i zawinąć do której z wysp Kurylskich dla zaopatrzenia się w żywność, wodę i suchary. Wiadomość o tem rychło rozbiegła się wśród załogi, zajętej czyszczeniem i uprzątaniem okrętu. Rajcowano nad tem przez dzień cały; na podwieczerzu zimno i śnieg, padający płatami, spędziły większość załogi pod pokład. Ostrożnie,