Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzeciemu karbas... w mig flota się utworzy, na której kozacy zaraz zaczną nas wojować, ścigać, wreszcie władzy dadzą znać do Ochocka, żeby słała za nami w pościgu zbrojne fregaty. Niema głupich!“
— Zresztą dalby ci Beniowski, gdybyś nie posłuchał rozkazu!
— Pewnie, żeby dal! Ostry człowiek!...
— Takiego morze lubi!... A co wy tutaj „tary-bary!“ Chcecie dostać? Ruszajcie zaraz do roboty! — napadł na rozmawiających starszy majtek.
Pięli się więc niezgrabnie nowińcy po drabinach sznurowych, klnąc, chwytali zgrubiałemi palcami za zmoty u lin, za przemarzłe węzły sznurów, inni z miarowym przygłosem ciągnęli kołowrót kotwiczny.
Szary świt rozdniewał zamglone morze oraz przymknięte nad niem wieko jasnego nieba; gwiazdy ze złotych stawały się srebrnemi, topniały zwolna w błękitnej jasności. Zwolniony z uwięzi okręt kołysał się dziwacznie i chylił na jeden bok; słaby wiatr z trudem nadymał napinane żagle.
— Co go tak kłoni!? Hej, obejrzeć dobrze zaburcia! — rozkazywał Beniowski.
Rychło donieśli mu, że wielka kra przyssała się do prawego boku i statek skręca.
— Niewiadomo nawet, kiedy się podkradła! Cicho tak podpłynęła, ani stuknęła! — tłumaczył się Baturin, który nocną zmianą dowodził.