Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzgórkach i w niektórych namiotach świeciło się mdłe nocne światło. Przed sypialnią Beniowskiego stał szyldwach, który jednocześnie strzegł przystępu i do rozpiętego nieopodal namiotu Nastazji.
Dowiedziawszy się o tem, zasępił się bardzo Stiepanow i odszedł na ubocze, nie mieszając się już i nawet nie słuchając sprawozdania, jakie czynił Beniowskiemu Kuzniecow. Okazało się, iż z wielkiej góry pobrzeżnej, na którą się wysłani wdrapali, otwierał się widok na północom wschód na drugą wyspę, a ku wschodowi dała się widzieć niezmierzona okiem przestrzeń, górami i rzekami okryta. Zmierzch nie pozwolił dokładnie rozpoznać odleglejszych objektów... Kuzniecow prosił, aby mu wolno było dnia następnego wybrać innych ludzi, dzielniejszych, z którymi mógłby dalej posunąć się w tę stronę, aby zrobić lepsze spostrzeżenia.
— Widzi mi się, że kraj jest zaludniony... W wielu miejscach błyskały jakby ognie i włóczyły się białe opary do dymów podobne!... — dodał.
Beniowski zgodził się chętnie na propozycję, pod tym wszakże warunkiem, że znowu zabierze z sobą Stiepanowa. Skrzywił się trochę Kuzniecow, gdyż krnąbrny Stiepanow zwykł mu był w drodze czynić przeszkody i wstręty, ale zrozumiał intencję Beniowskiego i odrzekł półgłosem, uchylając się cokolwiek na stronę:
— Jużciż wezmę go, skoro każesz!... A gdy