Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyrzeknijcie mi jednak, że skoro tylko przyjdzie do siebie, wyrobicie mi u niej chwilkę rozmowy.
— To będzie wyłącznie od niej samej zależało!... — odrzekł Beniowski.
— Aha!... Wiedziałem, że mi tak odpowiesz!... Ale mam tego dość!... Jaki masz dowód, że ona istotnie tego sobie nie życzy?... Jaki dowód?... Wszystko przechodzi przez wasze ręce... Macie nad wszystkiem władzę!...
Zaczął się znowu rozogniać i machać rękami. Beniowski tracił cierpliwość; już chciał wezwać marynarzy, by wyprowadzili stąd siłą intruza, gdy nadbiegł Chruszczow, wołając:
— Beniowski, Beniowski!... Ziemia!...
— Wołać wszystkich na pokład — rozkazał. — A ty wracaj natychmiast na swe stanowisko!... — zwrócił się do Stiepanowa i, nie czekając, czy go usłucha, czy nie, sam ruszył na przód okrętu.
Oficer, zlekka popchnięty przez Bielskiego, mrucząc, podążył za nim.
Czarna plama ziemi, wyraźnie odrzynająca się na połyskującym w ciemnościach Oceanie, rosła w oczach. Niezadługo wytężony słuch żeglarzy uchwycił plusk dokładów morskich, bijących o strome brzegi.
Beniowski kazał zwinąć połowę żagli i wolno popłynął wzdłuż ziemi, szukając pilnie przez szkła lunety przystani w jej brzegach. Po nie-