Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gawędził dobrodusznie, napędzając do roboty strzelców.
— A wszystko blaga! Udana komedja dla zamydlenia oczu! Bo poco tu ten rygor straszeczny? Z kim on tu myśli wojować wśród morskiego przestworza? Na kogo tę broń szykuje?... Byle ludzi męczyć i swoją personę nad nimi wywyższać! — wtrącił, zatrzymując się koło nich, Stiepanow.
— A waćpan kto? I co waćpanu do tego!? Zasię mi się tu wtrącać!... Czy to tutaj miejsce waćpana? Hę?... Waćpan z wśledniej, słyszałem, straży. Więc pilnujcie, żeby wam tam wiatr kiecek babskich nad głowy zbytnio nie zadzierał!... Hę! Widzicie go! — wybuchnął nagle Urbański, rad, że ma na kim swój rankor wywrzeć. — Bierzcie się zaraz, chłopcy, do muszkietów, żeby błyszczały, jak samowary kupieckie! Słyszycie!?... A ty, Gałka, skocz, zlej śpiących wodą! Niech trzeźwieją i wstają! Tu nikt za nich robić nie będzie! — zwrócił się do ogromnego kozaka z wyrwanemi nozdrzami, który stał pierwszy w szeregu.
— Niema chyba poco! Wszyscy niedługo spać pójdziemy!... Słyszy pan: gwiżdżą na kotwicę! — odmruknął ten, kiwając głową w stronę mostku kapitańskiego.
Piszczałka istotnie wołała:
— Wszyscy na pokład!
Zakotłowało się, z luków pomostowych wychynęły nowe strugi ludzi; grupy wypoczywają-