Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzo ich zapraszają do siebie, że „Alaksyna“ jest niebardzo daleko, ale właśnie w tej leży stronie, z której płynie „Piotr i Paweł“, że wysp, jakie mają przed sobą, jest cztery, a o czternaście mil dalej za niemi zaczyna się „Wielka Ziemia“.
Domyślił się Beniowski, że to Azja.
Skorzystawszy z tego, że kra przetarła linę, na której holowano bajdary czukockie, zamiast dać im nową, kazał dzikim statek niezwłocznie opuścić, udarowawszy ich na pożegnanie nożami i rozmaitemi drobiazgami. Poczem zaraz polecił rozpuścić wszystkie żagle i, wziąwszy w nie pełny wiatr, nawrócił ku Ameryce.
Wielu z gniewem i rozżaleniem patrzało na niknącą we mgle ziemię, lecz zbyt świeże jeszcze mieli w pamięci przysięgi, aby śmieli wypowiadać głośno swe niezadowolenie.
Coraz mniej spotykano po drodze lodów. Pomyślny wiatr gnał statek chyżo na wschód. Pod wieczór dostrzeżono znowu jakowyś ląd, którego przylądek wydłużały jeszcze bardziej nagromadzone u jego dzioba lody. Okrążyli ten kap, manewrując wśród licznych mielizn i skał, zmieniając żagle i czyniąc wciąż pomiary, aby nie wpaść na jaki załój albo rafę, ukryte wśród kier i chluszczących wysoko z pod nich burzowin. Nastała noc i o lądowaniu nie mogło być mowy. Szczęściem, że toń za przylądkiem okazała się spokojna i wolna od lodów. Postanowiono drejfować tu do rana.