Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fiłby tam do nas równie dobrze, jak do Ochotyna w jego schronisku... A napewno pośpieszy to uczynić, gdyż inaczej po naszem wystąpieniu żadnej władzy nie utrzyma w swych dalekich dziedzinach. Bardzo więc jest pewnie na nas rozsierdzon i szukać nas będzie z wielką usilnością. Dlatego i my musimy uciekać z wielką usilnością jak najdalej, pod opiekę jakiego mocarstwa, jak wam to już przekładałem.
Wszyscy więc z utęsknieniem wyglądali lądu.
Wreszcie na piąty dzień pomyślnego względnie pływania padło z bocieńca radosne:
— Ziemia!...
Istotnie na południo-zachodzie wyłoniła się mglista, nieruchoma chmura, bodąca morze ostrym, wyniosłym szpicem. Trudno było rozpoznać, czy wyspą jest, czy przylądkiem większego kontynentu. Już samo położenie tej ziemi wzbudziło nieufność Beniowskiego. Mimo to kazał zwinąć część żagli i, lawirując, zbliżał się ku brzegom. W odległości paru mil morskich spostrzegli dwie bajdary pełne ludzi, płynące ku nim na wiosłach.
Po odzieżach rychło poznano Czukczów i zrzucono im drabiny, aby weszli na pokład. Choć jednak wśród załogi znajdowali się ludzie, którzy miewali stosunki z Czukczami pasterskimi na północy Kamczatki, z wielkim trudem mogli porozumieć się żeglarze z przybyłymi, gdyż ci mówili zupełnie odrębnem narzeczem. Ze słów ich wymiarkowali jedynie, że dzicy bar-