Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zakują i wtrącą na dno okrętu! Wysadzę ich na pierwszej wyspie wraz z Izmaiłowem!
— Wszystkich trzech każesz zakuć?... Bo myśmy tylko Sacharowa skazali na chłostę, a tamtych na dzień stójki u masztu z postronkiem na szyi — zauważył Baturin.
— Wszystkich trzech!... — powtórzył z pewną zaciętością Beniowski — wszystkich trzech!...
— Wielka mi kara!... Zostawi ich!... Tego tylko pragną! Całą załogę rozsiejesz w ten sposób po morzu... Wygubisz po jednemu dla swojej cnoty!... A gdy będą umierać tam w pustyni z głodu i chłodu, słusznie wyzywać będą pomstę boską na twoją i nasze głowy... Jak ma iść tak, to lepiej było nie zaczynać!... Nawet najwierniejsi przyjaciele przeciw tobie, Beniowski, się obrócą... — wybuchnął nagle od progu czekający na wyrok Kuzniecow.
Porwał się z miejsca Beniowski i pięść ciężko na stół opuścił.
— Przestań, na Boga, gdyż od ciebie surowość mą zacznę!... — krzyknął, błyskając oczyma.
U Kuzniecowa również krwawo zaświeciły źrenice.
— Co?... Ode mnie?... Ha!...
Baturin wpadł między nich i, rozkrzyżowawszy ramiona, wołał:
— Zastanówcie się, co robicie!... Tam bunt i tu bunt!... Kuzniecow, Kuzniecow!... Dawnoż to, bracie, zasłaniałeś go własną piersią!...