Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biłbym tego wobec powszechnej waszej ochoty do żeglowania na północ... Cobyście powiedzieli na to, gdy znowu zabłyśnie nad wami pogodne niebo, — już ja wiem dobrze!... Trzeba więc przetrwać i cofnąć się przed oczywistem dopiero dla wszystkich niepodobieństwem...
— I dlatego gotów jesteś życie nasze narazić?...
Beniowski wzruszył ramionami.
— Do zguby jeszcze daleko — odrzekł spokojnie. — Zresztą cóż robić?... Przekonałem się, że przejść przez to trzeba, a więc im wcześniej, tem lepiej... Teraz mamy jeszcze spory zapas sił i pożywienia! A cóż mówi Czurin?... — spytał ostrożnie przyjaciela.
— Czurin mówi, że wiatr rychło zelżeć powinien, skoro miniemy wylot morskiego przesmyku koło Czukczów, skąd na nas dmie biegunowy prąd!...
— Widzisz, widzisz!... Niech więc go mija do licha co prędzej, bo mi ludzi pomrozi i z sił wyzuje!... — uśmiechnął się Beniowski.
Nieomieszkał Chruszczow podzielić się z resztą oficerów wiadomościami, zaczerpniętemi od Beniowskiego, ale ci jeszcze się nie przekonali.
— Burza!... Burza może być i w południowych morzach; huśtać nas tam mogło niegorzej!... Owszem słyszałem o orkanach chińskich, zwanych „tajfun“, które wprost niebo z ziemią mieszają!... — dowodził Łoginow.
— Zato, jak się wypogodzi, będziemy mieli