Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ona zechce, skoro ona zechce... to się rozumie! — dodał szybko, widząc niecierpliwy gest Beniowskiego.
— Możesz nie wątpić!...
Znowu chciał rękę Beniowskiego całować, ale ten ją za siebie schował.
— Idź już, idź!... Lecz pamiętaj, żebyś knowań więcej nie powtarzał, bo nietylko obietnicę cofnę, ale ukarzę cię surowo!...
Wyszedł radosny, jasny, jakby z grzechów obmyty, spotkanego po drodze Bielskiego za szyję uścisnął, mówiąc mu:
— Twój Beniowski jest aniołem!... Bóg świadkiem, że krew moją za niego w potrzebie do kropli wyleję...
— O, Beniowski!... Mówiłem ci sam: niezwykła, dusza zbożna, olbrzymia... Wszystko tam jest, wszystkie skarby ziemskie i niebieskie... Sztuka!... Człowiek nadludzki!... — zachwycał się stary. — Cóż się stało!?...
— A nic!... Zgodził się na wszystko!... Cała rzecz teraz, abyś mi się wystarał o widzenie z Nastazją...
Stary głową długo kręcił i kiwał, nim odrzekł:
— A no, zobaczymy! Spróbuję!