Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

blaskiem młodą, piękną twarz zadumanego mężczyzny. Niezadługo stanęły na stole filiżanki, spodek z masłem, garnek z mlekiem, cukierniczka drewniana, mały bochenek chleba, wreszcie talerz poziomek. Przyjemny, leśny zapach rozlał się w rozgrzanem powietrzu.
— Kolacya! — rzekła cichutko.
Stefan nie słyszał zapatrzony w odległy kąt izby. Dopiero kiedy uklękła koło niego, ocknął się.
— Niech pan mój nie smuci się! Nie kochałam nikogo, nikogo prócz niego!... Chociaż doprawdy nie wiem, czy byłby to grzech tak wielki...
— Żadnego nie byłoby grzechu!... Przecie nie pytasz się mnie czy kochałem inne?
Uśmiechnął się krzywo i próbował rozpleść jej ręce, nie puszczała go jednak, śmiejąc się samemi oczami, które utkwiła z rozkoszą w jego pociemniałych oczach.
— Wielki dzieciaku! Gdzież się podziały twoje teorye?... Zazdrosny jesteś o jakąś marę... przywidzenie!
— Wcale nie zazdrosny... tak.. myślałem tylko... Coby było, gdybyś była wyszła za mąż?... Tybyś przecie nie rzuciła męża!... Po prostu wyobrazić sobie też nie mogę, że mogłabyś nie być moją... Wydaje mi się, że zda-