Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nicę, poczem poszła ku łodzi, nie patrząc na niego.
W milczeniu przepłynęli odnogę.
— Niech anioł daruje... małpie z zielonej wyspy! — próbował żartować, by zatrzymać ją gdy wysiadła i skierowała się w górę po ścieżce.
— Co za grzech śmiertelny?!
Nic nie odrzekła.
W milczeniu przepracowali pół dnia, śledząc za sobą ukradkiem. Na obiad zeszli się u ogniska. Gdy usiadła, ukląkł obok, ucałował jej dłoń i położył ją sobie na pochylonej głowie. Skoro po chwili pogłaskała ją z lekka, podniósł na nią wzrok pokorny. Miała łzy w oczach.
— Nie gniewasz się?
Potrząsnęła głową.
— Więc zgoda?
— Zgoda, lecz... i ja miewam nastroje i usposobienia!...
— Wiem. Cała rzecz w tem jak je odgadnąć!!?
Spojrzała nań bystro i wzrok natychmiast przeniosła na płomień ogniska.
— Może zdolność odgadywania jest właśnie istotą miłości... — rozważał głośno. — W takim razie rychło mię rzucisz, ukochana, ponieważ nie mam wcale w tym kierunku