Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszak tułaj, żeby zupełnie, zupełnie nacieszyć się sobą. Czy nie tak?
— O tak! Zapomnieć i usnąć... — westchnął, znowu kładąc głowę na jej drżących, ciepłych piersiach.
Rozśmiała się cichym, perlistym śmiechem.
— Dlatego lękam się wszelkiej zmiany. I czy nie mam racyi? Zaledwie kruszynę i na małą chwilkę wychyliliśmy się poza obręb, w którym nam było dobrze, a już...
— Mąka się kończy i będę musiał po nią jechać...
— Wtedy pogadamy, ale teraz... ten tydzień, te kilka dni... Niech wrócą, Stef, stare, dawne czasy!...
W nocy straszna ulewa z grzmotami i piorunami przeleciała nad wyspą. Wicher zerwał część poszycia z ich szałasu i strugi zimnego dżdżu obudziły ich. Podczas gdy Stefan starał się załatać dziurę i utrzymać nałożone na dach siano przyciskami z ciężkich; sękatych drągów, Zofia ściągała przemoczone rzeczy i pościel do suchego, nieuszkodzonego kąta. W około ryczały i dygotały ciemności. Wielki krwawo siny miecz błyskawic co chwila przecinał widnokręg. Widać było, jak okiem sięgnąć — w górze czarne, wirujące, postrzępione chmury, w dole — białą, spienioną, rozkołysaną rzekę i pochylone wijące się od