— Okropne!.. — szepnęła blada jak śmierć Zofia.
— Wspaniała sztuka!... Samka!... — mówił nie zważając na nią Stefan. — Pewnie para i ma niedaleko młode!...
Uniósł zdobycz w wyciągniętej ręce; ptak skrzydła rozpuścił jak wielki biały krzyż, drgał jeszcze i przerabiał czerwonemi łapkami.
— A tamten? Odleciał... jakby nigdy nic!? — szeptała Zofia.
— O nie! On wróci!... — odpowiedział, wskazując lufą broni na ciemniejący widnokrąg, gdzie daleko pod krwawemi chmurami snuło się białe ledwo dostrzegalne widmo i skąd dolatywały żałosne, urywane jęki.
— Zosiu, przychyl się, przychyl!... Wraca! — wołał gorączkowo, chowając się za wiklinę.
Ale kobieta zdawała się go nie słyszeć, stała zapatrzona na lecącego ku śmierci łabędzia i nawet rękę zlekka wyciągnęła, jakby go chciała ostrzedz...
— A co?! Mówiłem, że to nie dla ciebie!... — szepnął cierpko mężczyzna.
— Tak, to nie dla mnie!... Wracajmy!...
— Ładnie byśmy wyglądali, gdybym i ja... — mruczał Stefan, lecz przyjemne uczucie powodzenia opuściło go. Rzucił ciężko łabędzia na dno łodzi i w czasie drogi słowem nie przerwał zaległego milczenia.
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/47
Ta strona została przepisana.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c2/Wac%C5%82aw_Sieroszewski_-_Ma%C5%82%C5%BCe%C5%84stwo%2C_By%C4%87_albo_nie_by%C4%87%2C_Tu%C5%82acze.djvu/page47-1024px-Wac%C5%82aw_Sieroszewski_-_Ma%C5%82%C5%BCe%C5%84stwo%2C_By%C4%87_albo_nie_by%C4%87%2C_Tu%C5%82acze.djvu.jpg)