Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ruch, aby ją podtrzymać, i pochylił się ku niej cokolwiek. Dostrzegł wtedy w półzmroku, jak po bladej, skamieniałej twarzy potoczyły się z pod przymkniętych powiek wielkie łzy. Zapomniał o wszystkiem. Przygarnął ją po raz pierwszy w życiu do siebie, poczuł jej piersi na swoich piersiach, jej smukłą postać wyciągniętą tuż blizko swego ciała. Jej ramiona otuliły mu szyję, palce błądziły po włosach.
— Jesteś... — szeptał głos senny i cichy. — Myślałam, że już nigdy, nigdy cię nie ujrzę, a oto... jesteś...
Nie odpowiadał, szukał jej ust, lecz usunęła je mu i mógł jedynie całować jej szyję miękką, pachnącą i ciepłą. Miał wrażenie, że płonącemi wargami w skwarze i znoju dręczącej podróży przypadł nareszcie do zdroju czystego, że pije napój mocny, krzepiący, ożywczy... Ogarnęła go rozkosz bezwzględnego zapomnienia, jakiej do tej pory nie znał, przedsmak boskiej nirwany, ucieczki zupełnej od trosk świata... Głowa mu ciężko osunęła się na jej ramię, jak we śnie. Garnął ją do siebie coraz mocniej.
Odtrąciła go z lekka.
— Dość już, dość! Ojciec przyjdzie...
— Dosyć?!... — powtórzył nieprzytomnie Szumski. — Ach tak, ojciec...