Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leńca«, lecz rozumiał, że ten go nie obroni. Postanowił nareszcie ominąć górami step jak najdalej i przeciąć go za jednym zamachem, w ciągu nocy, w najwęższem miejscu.
Musiał podróżować we dnie, gdyż przekonał się, że w nocy łatwo mógł trafić na potrzaski, sidła, łuki, lub samostrzały, dość gęsto zastawione na zwierza po górach. Na noc więc zagłębiał się w las, ale we dnie wychodził na brzeg stepu, aby go wciąż mieć przed oczyma i wciąż śledzić jego wrogie ruchy. Ogień rozpalał w zupełnem ukryciu, w jamkach — ogień maluchny, niewiększy od miejskiej fajerki.
Co rano, jak olbrzymia koncha perłowca, otwierały się przed nim siwe, omglone rozłogi — w dole stepu, a w górze niebios. Na ich zlewie, daleko, tlił się różowy świt i powlekał delikatną, atłasową pożogą płaskość ziemi i nieba zaklęsłość. W miarę jak żagwił się wschód, chmury zawisłe u firmamentu, niby szare, namokłe żagliska, nasiąkały zwolna purpurą, złotem i ametystem. Gasły dopiero, gdy słońce pojrzało na nie z za widnokręgu i zamieniło je znów w brudne łachmany. Na stepie budziło się życie. Szły ku kibitkom z dalekich nocleżysk dojne kobylice, odpowiadając tęgiem rżeniem na cienkie głosy wabiących je źrebiąt; owce i krowy wypę-