Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Inaczej nic z nas nie będzie! — odrzekł dwuznacznie.
Podłożył zapaloną zapałkę pod kupkę suchej trawy. Dym siwy, wonny rozpłynął się niby kadzidło po niepokalanym do tej pory przestworzu wyspy.
Za chwilę nad ogniem zawisł okopcony imbryk i kociołek z rybą, która wpadła tymczasem szczęśliwie do sieci.
Stefan kosę obsadził i obkosił szeroki plac w około ogniska. Poczem wetknął w ziemię mocno kilka kabłąków z grubej wierzbiny, przeplótł je poprzecznymi piętami i na tak utworzony szkielet budy narzucił grubą warstwę skoszonej trawy.
— Oto dom mój, moja koleba!... — rzekł żartobliwie.
— Położę tymczasem tam moje kwiaty, aby nie zwiędły, — odpowiedziała w tym samym tonie. — Dość przyjemnie. Chłodno i ładnie pachnie. Ale spodziewam się, że komary nie omieszkają uprzyjemnić tam panu pobytu!
— Komarów tu wcale nie będzie... Naumyślnie wybrałem miejsce na cyplu, gdzie przewiew... — odparł żywo, wskazując na dwie przepaście po obu stronach nowej siedziby.
Zofia w zadumie spojrzała na srchrno-błękitną płachtę wody rozlewającą się w dole,