Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyobrazić sobie, że jesteśmy w tej lepszej przyszłości... Proszę bardzo! Jako gospodarz ofiaruję pani, co mam najlepszego... Czy pani nigdy tego nie pragnie!?
— Owszem, ale dla tego właśnie uważam, że czas wracać do domu!
— Ech! Nieznośna z pani śpioszka!
— Droga długa. Będzie pan po nocy przemykał się przez te okropne »buruny«.
— Noce widne. Niech pani strachem o mnie się nie wymawia... Niech pani lepiej posiedzi!
Obrzucił ją gorącem spojrzeniem. Odwróciła głowę i sięgnęła po nową wiązankę kwiatów.
— Miał pan ogień rozpalić.
— Zaraz, zaraz! Na jednej nodze!...
Istotnie skoczył na jednej nodze, zgrabny jak młody faun, schwycił siekierę i ciął z rozmąciłem suszniak w pobliskiej gęstwinie. Świszczące ciosy żelaza echem odbiły się w modrzewiowym gaju i spłoszyły rozśpiewane ptactwo i cykady.
— I, oto, już przyszło cierpienie! — rzekła Zofia wskazując łzy soku, płynącego z odartej kory, z zaciętej siekierą płonki wierzbowej, jaką Stefan wywlókł z zarośli i usiłował pochyło wbić w ziemię.
— Prostoty, więcej prostoty, panno Zofio!...