Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



VIII.

Stukanie umilkło.
Zaremba słyszał, jak wpadli do jego sąsiada, jak szamotali się z nim, jak ten ryczał jak dziki zwierz, a potem rzężał, gdy wlekli go ku tajemniczym drzwiczkom w końcu korytarza. Następnie z hukiem rozwarły się wrzeciądze jego własnej celi. Gromada ludzi z najeżonemi wąsami, z zębami błyskającemi z pod rozchylonych warg, z wytrzeszczonemu białkami oczu... Nim słowo rzekł, rzucili się nań, chwycili za ręce, za łopatki, przyparli do muru...
— Tu... tu!... Dawaj!... Trzymaj!... Prędzej!... — wołali, sapiąc.
Opinając na zapięściach łańcuchy, wykręcali mu niepotrzebnie, niemiłosiernie dłonie i ramiona, że trzeszczały w stawach piszczele. Wreszcie powiedli go, popychając przed sobą