Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Robota tymczasem szła coraz raźniej... Pankracy skarżył się na nagniotki w palcach i wyrażał obawę, że wkrótce przedzióbie dziurę w rurze ogrzewalnej i wywoła nowy potop gorący... Zarembie wrócił dawny spokój... Wypracował całą metodę odtwórczą i stosował ją z systematycznością uczonego... Ale serce, obłąkane serce uderzało mu zawsze płomieniem, gdyż zbliżał się... Już drugą opracowywał scenę...
Sąsiad przywarował. Nie przeszkadzał im, nie dawał znaku życia... Chwilami Zaremba myślał, że go niema, że go wywieziono. Lecz corano drzwi jego celi otwierały się jak u innych, szastały się po podłodze szczotki, w obiad podawano tam naczynia, wieczorem otwierano łóżko... Więc był tam ktoś?... Dlaczego nawet kajdany nie brzęczały?... Widać nieszczęśnik dnie całe przesiadywał skurczony bez ruchu gdzieś w kącie, jak to umiał robić i Zaremba i każdy z nich... Zostawili go w spokoju.
Ale raz, gdy najzacieklejsza odbywała się się »telegrafia«, dziwak uderzył niespodzianie w ścianę i poszurał gwałtownie, co oznaczało żądanie ciszy... Przerwano rozmowę... Wtenczas w niezmiernej cichości zatętniły ciosy o ścianę dźwięczne i głośne, jak uderzenie kilofa. Słyszeli je wszyscy: