Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giej oparł na krawędzi wodociągu i z całych sił uderzył ogniwem kajdan w upatrzone miejsce. Dźwięk ostry, jak uderzenie koncerza o zbroję przebił ciszę.
Zaremba leciuchno skoczył i przyczaił się na stołku u stołu, głowę oparł na ręku i udał, że patrzy w okno. Czuł za sobą z tyłu w »judaszu« ślepawe, czarne oczki, przyglądające się mu gniewnie i podejrzliwie. Nie ruszał się wszakże, bał się, że lada chwila, dozorca otworzy drzwi, zajrzy do celi, zobaczy w wodociągu odbitą emalię. Ale głuchy szum w drugim końcu korytarza rychło powołał dozorcę w tamtą stronę.
Zaremba znalazł kilka maluchnych, białych kawałeczków ostrego szkła i skwapliwie schował je zalepione w chlebie w szparę między ścianę i surowcową płytę konchy wodociągu. Miał więc już pióro i malusieńki nożyk.
Po rytmicznym stukaniu odrzucanych klap, domyślił się, że roznoszą obiad, skorzystał z zajęcia dozorcy, aby raz jeszcze obejrzeć i nacieszyć się odkrytym kalendarzem. Był roczny a może nawet dwuroczny, gdyż na niektórych kreskach widniały dodatkowe, delikatne znaki. Badał pilnie to szczególne pismo klinowe, silił się odgadnąć znaczenie najmniejszej różnicy wyżłobień.
Gdy zbliżono się ku niemu z obiadem, się