Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żyły swem dotknięciem jego wycieńczone ciało.
O brzasku więzienie przebudziło się. Zaremba usłyszał jak w oddali zaszczękały odrzucane z drzwi sztaby... Łoskot zbliżał się ku niemu stopniowo, wreszcie wstrząsł odźwierzem jego celi, napełnił grubijańskim zgrzytem jej grobową ciszę.
Więzień usiadł i spojrzał z obrzydzeniem na z lekka zaróżowione bielmo okna.
— Aha, więc jest od wschodu i dzień pewnie będzie pogodny?!...
Zaczął się ubierać. Zdala znowu szły ku niemu korytarzem szmery i kroki. Cicho otwarła się klapa we drzwiach i ręka w szarym, aresztanckim rękawie podała mu krajankę razowego chleba. Potem zatupały liczne nogi, zgrzytnął rygiel... Zaremba domyślił się, że to zwykły porachunek więzienny, mimo to drgnął i wyprężył się. W otwartych drzwiach pojawił się starszy nadzorca.
— Skarżył się wczoraj wasz klucznik na nieposłuszeństwo, na spanie na podłodze, na grubijaństwo... Dyrektor wzbronił za karę na dwa dni ciepłej strawy!... — przemówił przez nos, unikając wzroku Zaremby i osobistych zwrotów.
Cofnął się niezwłocznie od progu, a gruby, senny dozorca — inny niż wczoraj — wszedł,