Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

Jednocześnie niecnota zręcznie rozerwał rzemyk od pieniędzy, skrupulatnie odliczył połowę, wsunął ją do ręki Ju-laniowi i znikł w tłumie. Bracia, zauważywszy, że policjant istotnie ku nim zmierza, postarali się ukryć co prędzej, zgodnie z radą złodziei, napomnieniem ojca i własnym zdrowym rozsądkiem.
Takie były pierwsze kroki synów starego Szan Chaj-su w «Krainie Kwiatów», kipiącej życiem.
Zczasem bracia nabyli doświadczenia, nauczyli się wielu rzeczy, przeszli niejedną ludną i starannie uprawną dolinę, poznali niejedno miasto, odwiedzili setki wsi i fanz w poszukiwaniu zajęcia. Wszędzie jednak trafiali na odmowę i obojętność wśród tłumów, których niechęć nie malała w miarę posuwania na południe, lecz rosła. Skoro tylko wspominali o zajęciu, twarze obecnych kamieniały, spojrzenia ich stawały się nieuważne lub nawet wrogie, jakgdyby bracia popełnili przed chwilą występek.
Zasoby braci topniały, jak wosk w promieniach upalnego słońca. Nauczyli się zadowalać małą garstką ryżu dziennie, następnie jedli już co drugi dzień i nocowali nie w gospodach, lecz gdzie się zdarzyło. Wychudli, jak szkielety, odzież ich podarła się w szmaty, oblicza zezwierzęciały, spojrzenie utraciło przyrodzoną ufność i dobrotliwość. Staczali się zwolna coraz niżej w te koła, gdzie wszystko znika oprócz żądzy jedzenia.
Tymczasem wszędzie i wciąż odpowiadano im: