ani włóczęgów, zdolnych naruszyć harmonję wszechświata. Zresztą kto wie, czem można zmącić żywioły i wzbudzić gniew Wysokich Niebios?! Takich, co zdolni są zapamiętać wszystkie zapowiedzi mędrców starożytnych, Słoneczny Ojciec Narodu[1] słusznie wzywa, aby polecić im zarząd i nadzór Państwa... Reszta pozostaje ciemna, nieokrzesana, posiadająca co najwyżej jeden stopień naukowy. Ciemnota zawsze chodzi w parze z błędami!... Całą nadzieję naszą pokładamy słusznie w miłosierdziu Wszechogarniającego pierwiastka Wysokiego Nieba[2].
— Dobrze powiedziano! — zgodzili się słuchacze i wznieśli poważnie do góry wielki palec ręki.
Zaczęły się obrady. Wszyscy mówili odrazu. Gwar rósł, gesty stawały się coraz szybsze i wyrazistsze, głosy krzykliwsze. Daremnie Siu-caj silił się znowu uciszyć rozhukanych, oczarować ich i pokonać swoją wymową. Mówił pięknie, kwiecisto, cytował nawet mędrców, ale... nadaremnie. Nikt go nie słuchał, gdyż wszyscy przyszli poto przecie, żeby coś powiedzieć. Podany przez nauczyciela projekt, żeby puścić ku niebu latawca z pięknie napisaną modlitwą, upadł wskutek braku uwagi i skupienia obradujących. Siu-caj krzyczał, ile sił stało, że gotów za małe wynagrodzenie wykonać projekt, że modlitwę napisze nie gorzej od