Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdym ton-sie podał całą kwotę pieniędzy bez potrącenia pobranego już zadatku, zwrócił mi resztę, mówiąc, żem się omylił.
— Widzisz, towarzyszu, noga cię boli, zraniłeś ją sobie z mego powodu, pewnie będziesz musiał zabawić dni parę w Seulu, aby ją wyleczyć...
— O, nie! Jutro zaraz ruszę z powrotem. Tam czekają na mnie... Ale dziękuję panu; skoro znajdujesz, że zarobiłem te pieniądze, to je wezmę... Więc jesteś ze mnie zadowolony?...
— Owszem, jestem zadowolony... Zapewne byłoby lepiej, gdybyś umiał więcej po angielsku...
— Bardzobym chciał się nauczyć, ale niema od kogo.
Ani myślał odchodzić. Usiadł na ziemi i choć umilkł, gdyż monsieur znowu się we drzwiach ukazał, ale miłym, przywiązanym wzrokiem wciąż wodził za mną.
— Jesteś dobry, sir! — powiedział cicho, gdy wreszcie udało się mi znowu wyprawić Francuza.
— Już pójdę!... Good bye!...
— Good bye!...
Uścisnęliśmy się za ręce. Stał chwilkę z opuszczoną głową, ruszył ustami, lecz widać nie znalazł odpowiednich wyrazów angielskich. Więc tylko ujął mię raz jeszcze niezgrabnie za rękę.
— Good bye! Good bye!