Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kręcił się po pokoju i gadał, gadał bez końca.
— Pan pewnie pójdzie zaraz do ministra?... To stąd niedaleko!... Właśnie pani ministrowa była przed chwilą... O ja ich wszystkie dobrze znać... ami!... Wciąż im coś piekę... Wczoraj zrobiłem majonez!... Pani ministrowa mówi: monsieur Moulis... Pan poseł też przychodzi i pan pułkownik. Ja im zawsze opowiadam, co usłyszę w mieście na targu albo w moim zakładzie. Chodzą... O monsieur Moulis dużo wie!... A pan słyszał: nasza marynarz w Czemulpo bardzo głowę Japończykom porozbijał... Dzielna marynarz! Ich było dwudziestu, a Japończyka parę sto... Nasza zuch... zawsze bije dobrze!... O ja znać ich!... Nasza bije dobrze... Japończyk hołota!... Phi!... Będzie wojna!... Japończyk weźmie w skórę!... Nasza bardzo dobrze bije, nasza...
Mrugał okiem, strzepywał palcami i, korzystając z aliansu, przyswajał sobie zasługi i cnoty obu narodowości.
Zmęczony ton-sà czekał cierpliwie zapłaty, ma-phu stał w korytarzu.
— Siadaj, siadaj, towarzyszu!... — zwróciłem się do ton-sy.
Monsieur Moulis spojrzał na mnie zdziwiony.
— To pański tłomacz? On też może zostać u mnie... może mieszkać z moimi „boy“.
Z trudnością dałem nareszcie poznać panu Moulis, że życzyłbym sobie pozostać sam z mymi ludźmi.
Rachunek z ma-phu nie zajął długiego czasu, ale