Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziad z ogromnem brodziskiem dmucha nań i śmieje się, aż mu się opasły brzuch trzęsie... Patrzał nań, patrzał, aż jak wrzaśnie:
— A tuś mi, wietrze północny!... Dawaj mąkę!...
A z dołu mu odpowiada:
— Uuu!... uu!... uu!...
Obudził się. Oczy otwiera. Nie rozumie, gdzie jest, lata niby wrona w powietrzu, tam i napowrót wraz z czubem drzewa. Dokoła szum, jęk, gwizd, a pod nim daleko ciemne rozłogi polne i leśne, pełne siwego świtania.
— Uuu-u-uu!... — znowu doleciało go z dołu.
Spojrzał i odrazu oprzytomniał. Siedem ogromnych, burych wilków siedziało pod drzewem, ostre mordy do góry zadzierało, patrzało nań, jak na dojrzałą ulęgałkę, rychło im w paszcze spadnie, i od czasu do czasu wyło przeciągle. Co tu robić? Jeść mu się chciało, zimno mu było, bolało całe ciało od niewygodnego snu. Eh! Bodaj to u matki w ciepłej chałupie!...
Ale nagle przypomniał sobie smutną, zbolałą twarz starej, wyglądającą za nim przez szybkę, i ogarnął go dawniejszy gniew:
— Przeklęty wiatr północny! Jedlibyśmy so-