Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcze kroków kilkanaście, a mogli już usłyszeć jęki nieszczęsnego Badmajewa, który nie przestawał majaczyć.
— Połóż mu chustkę na ustach!... — szepnął do siostry.
— Nie, nie!... Udusi się. Albo jeszcze gorzej, krzyczeć zacznie. Niech się dzieje wola boska! Słuchaj, Władek!... Zabijesz mię, gdy tu przyjdą!... Przyrzeknij!...
Korczak zamiast odpowiedzi wysunął cokolwiek karabin przed siebie i skierował lufę w stronę żołnierzy.
Chwile dłużyły się strasznie. Chińczycy, gawędząc, wciąż zbliżali się ku nim; jeden z nich pochylił się nagle i podniósł świeży wiór, który tam zostawili, przycinając pręty na nosze. Oglądali wiór z wielką ciekawością, zresztą śladów na brzegu było tak dużo, że nie mogli ich nie zauważyć, cała rzecz, czy dostrzegą te zatarte przez Władysława odciski stóp, które prowadziły do kryjówki, a którą zdradzała ponadto świeżo poruszona ziemia. Władysławowi wydało się nawet, ze już je spostrzegli, że idą ich śladem i, zacisnąwszy zęby, przyłożył twarz do kolby...
Wtem zdala, z za rzeki, gdzie dawno już wszystko zamarło i tłukły się jedynie siwe dymy na pogorzeliskach — huknął pojedynczy strzał, a za nim cała salwa. Żołnierze chińscy przysiedli błyskawicznie na pięty i na czworakach, niezmiernie zręcznie dali nura do tego samego leśne-