Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

narobiła jednak niemało bólu Hani, a fryzura jej wprost fantastyczne przybrała kształty.
— To nic! Na wojnie wszystko bywa... Ujdzie! Poprawimy nożyczkami w pierwszem mongolskiem obozowisku!...
— Więc pójdziemy do Mongołów?... — poraź pierwszy z pewnem przerażeniem spytała Hania.
— A gdzie?... Do Japończyków daleko, z tamtej strony cały brzeg ogarnięty powstaniem, a na tym brzegu gęsto stoją chińskie straże... Daj Boże, żeby nas te „kitaje“ nie znaleźli!... Wiesz przecież, co robią z każdym kogo złapią?!...
— Cicho!... Słyszysz: to oni!... — szepnęła nagle dziewczyna, chwytając brata za rękę.
Ten uszu nadstawił i zamarł bez ruchu. Na szczycie urwiska rozległy się tętenty i głosy. Wszystko zatrzymało się nad ich głowami. Parę grudek ziemi potoczyło się z osypiska i gardłowe dźwięki ozwały się tak blisko, że Hania mimowoli sięgnęła po karabin. Władysław zrobił jej ostrzegawczy znak i, pochyliwszy się naprzód, przyłożył oko do zostawionego umyślnie wyzieru. Dostrzegł niebawem, jak dwóch żołnierzy chińskich w niebieskich bluzach z karabinami w ręku spuszczało się po upłazie ku rzece, ku miejscu, gdzie przedtem stała łódź. Uważnie obejrzeli ślady, poszli cokolwiek wzdłuż wody w stronę ich schroniska i zaczęli pilnie przyglądać się urwisku. Władysław był pewien, że odkryją ich lada chwila. Dość, aby zbliżyli się je-