Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dlaczego nie!... ale jakieś ludzkie, a nie takie... niewiadomo jakie!...
— Cicho! cicho, Macieju!... Skończy się niedługo, słyszałeś: jedziemy do miasta!... — pocieszała go Hanka.
— Już ja, panienko, w to ich miasto niebardzo wierzę... Pewnie takie samo, jak to ich bydło!... Jedno mnie raduje, co mówił Szag-dura, że tam są nasi żołnierze... Choć wyznaję, że mi się już nie chce żadnym narodom służyć!...
— Jak nie będziem chcieli, to nikt nas nie zmusi. Ale co tam zawczasu zgadywać!... Chodźmy lepiej spać, bo jutro, powiadają, w drogę przed świtem!... — wmieszał się Władek.
Wpełzli pod zwisające ze szczytowego drążka płaty nankinu i ułożyli się na rozpostartym tam wojłoku. Usnąć jednak długo nie mogli, budzeni gwarem bardzo powoli ucichającego obozu.
Obudził ich skrzyp wozów. Ciemna gwiaźdzdsta noc patrzała w trójkąt płóciennego wylotu. Mimo to skrzyp, który rozbrzmiał w jednym końcu stawki, powtórzył się natychmiast w drugim, i do niego niezadługo dołączył się trzeci, czwarty... Skrzypy to były urywane, widocznie szykowano wozy i zaprzęgano do nich woły, ale brzmiały one coraz liczniej, w różnych końcach, przechodząc stopniowo całą linję stawki, aż z tego przerywanego różańca dźwięków oddzielił się skrzyp głośniejszy, wielogłosy, cią-