Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Koniec naszych lekcyj!... Musicie zaraz jechać... Sam Bogdo-gegen żąda, żeby pani stawiła się niezwłocznie u dworu! — dodał wzburzonym głosem...
— Jak?... Kto ma stawić się? — spytała ze zdziwieniem Hanka.
— Pani — odparł Badmajeiw, zaglądając ponownie w papier. — Musiał ten głupiec, Oczir Meren, nagadać o książce tybetańskiej, o pani modlitwie buddyjskiej i napadzie tygrysa na Władka!... Ha, cóż robić,... Niech się pani nie boi, nic złego tam pani nie zrobią... Owszem, może pani wielkich dostąpić zaszczytów...
— Wołałabym jednak jeszcze tu czas jakiś pozostać... Jeszcze nie skończyłam szyć sobie ubrania.
— Nie można, żadną miarą nie można... Rozkaz wyraźny!... A w dodatku ten Niemiec „Dziań-dziuń“ też podpisany na rozkazie, a on nie żartuje!...
— Jaki Niemiec? — spytał Władek, który podszedł właśnie ku rozmawiającym wraz z Maćkiem. Mieli fuzje na ramionach i torby myśliwskie, gdyż przez umyślnego wrócono ich z drogi na polowanie.
— Ach, dobrze, że jesteś!... Mam dużo z tobą do pomówienia!... — zwrócił się do niego Badmajew...
— Mówiłeś o jakimś Niemcu!?