Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cagan Chotun Dari-chu!... — szepnęła wreszcie Tu-sziur, jakby odgadując myśl Badmajewa i innych.
— Nie pleć głupstw! — przerwała głośno i grubijańsko Geril-tu, marszcząc gęste brwi. — Cagan Da-ri-chu siedzi w swoim durbiutskim klasztorze, a nie włóczy się po lasach!...
— Och!... — podtrzymał księżnę Oczir-Meren, podnosząc chińskim obyczajem zaciśniętą pięść z wystawionym do góry wielkim palcem.
Tłum jednak koczowników nie spuszczał już ani na chwilę oczów z dziewczyny, zmieszanej i onieśmielonej tą zbyt natarczywą uwagą. Coraz głośniejszym szeptem zamieniali z sobą spostrzeżenia, co stwarzało w jurcie wciąż wzrastający szmer, podobny do brzęczenia pszczelego roju. Opowiadanie Korczaka tonęło w nim bez śladu, aż Badmajew przerwał i pokrył nagle hałas głośnem, trochę niecierpliwem pytaniem:
— Źle się stało!... Dlaczego odrazu nie powiedzieliście mojego nazwiska?... Albo nazwiska Dor-dżi?... Byliby was inaczej potraktowali... Mongołowie są na wojnie ostrzy, ale szczędzą swoich przyjaciół...
— Mówiliśmy, wielokroć mówiliśmy, ale to nie działało!... — tłumaczył się Władek.
Badmajew zwrócił się z wyrzutami do Oczir-Merena, opowiedziawszy przedtem, o co chodzi, lecz oficer wydął wargi, wytrzeszczył oczy i kiwał przecząco głową.