Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jok ałtyn!... Mówiłem, że tamci wszystko ukradli!... — powtórzył Biełkin, wskazując oczami i głową na Korczaków i Maćka.
— Nieprawda!... zaprzeczył Władek.
— Będę was bić wszystkich po kolei, aż się dowiem!... — kazał tłumaczyć Waniowi dowódca.
— Pokaż!... — wołali „milicjanci“ z Mikitą na czele.
— Nie chcemy cierpieć za twoje złoto!...
— Głupcy, dopóki złota nie wydamy, nie zabiją nas, a jak je wskażemy, to nas zaraz uśmiercą... Nie znacie Azjatów!... — strofował ich Biełkin.
Pierwszy poszedł pod baty Wań; Hanka odwróciła głowę, nie mogąc patrzeć na katowanie. Głuche uderzenia i jęki nieszczęsnego pokryły dla niej wszystkie dźwięki otoczenia, nawet szum lejącej się opodal rzeki. Choć był to nędznik, który próbował ją zgubić, nie mogła dłużej wytrzymać tych głuchych razów i przejmujących jęków, padających jak gdyby na jej obnażone serce.
— Dosyć!... Dosyć! Przebaczenia!... — wybuchnęła, wyciągając ręce do dowódcy, a potem zakrywając twarz dłońmi.
Ten roześmiał się krótkim śmiechem. Przestano bić na chwilę Chińczyka i zapytano go o coś, a gdy odpowiedział, znowu razy posypały się na żółte, wyciągnięte, jak struna, już krwią zbro-