Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Maciej?... Pewnie!... Zobaczymy, przekonamy się, kto on jest... Nie będziem się spieszyć... Powoli, ostrożnie!...
— Przeciwnie! Będziemy się spieszyć!... Tu coś brzydkiego się dzieje!... Robotnicy chińscy uciekają...
— Nie możemy, dopóki nie wydobędziemy tych nieszczęsnych ładunków, kompasu i mapy...
— Ja pogadam z Maciejem, żeby dziś jeszcze złapać gdzieś na ustroniu i przydusić Mikitę...
— Owszem, nie mam nic przeciwko temu!... Lecz nie wierzę, żeby się udało... Przedtem trzeby wyśledzić, gdzie schował.
Tak rozmawiali, jedząc na uboczu swoje skromne śniadanie, kiedy zbliżył się nagle ku nim Kuźmin z miną niezmiernie uroczystą i surową.
— Antonowy do starosty!... — kraknął chrapaliwie. — Bez broni!... — dodał, gdy chcieli zabrać ze sobą karabiny.
Korczakowie, nieprzyjemnie zdziwieni i budząc powszechne zaciekawienie, udali się posłusznie w kierunku kantoru. Kuźmin szedł za nimi, sapiąc i poprawiając na sobie pas z rewolwerem.
Gdy weszli, starosta Biełkin siedział na ławce pod oknem i skubał w zamyśleniu koniec swej siwej brody; przy drzwiach stał wyprostowany Mikita z karabinem najeżonym bagnetem u nogi.
— Bliżej, bliżej chodźcie... — zawołał starosta.
Korczakowie podeszli parę kroków, przyczem Władek wysunął się cokolwiek przed siostrą.