Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Narazie tak. Szag-dur pisze jednak, że nie uspokoi się, dopóki nie będę z nimi w Urdze... Niezupełnie rozumiem... co to znaczy. Pewnie, że pragnęłabym jaknajprędzej zobaczyć się z bratem i już nie rozłączać... Mieli o to robić starania... Mieli wrócić... Co znaczy dwadzieścia wiorst dla jeźdźców... Mają przecież konie... Mieli tu być przed ostatecznem zapisaniem się do wojska... Mieliśmy się naradzić co do dalszych wspólnych projektów... Czy nie prawda? Tymczasem ten list z życzeniem, żebym jak najprędzej przyjechała i... wyrażony nawet z tego powodu niepokój... Doprawdy nie rozumiem... Czy nie lepiej, żeby oni tu przyjechali?... Czas taki cudny, chłodno, pogodnie, zielono... I tak cicho, tak niezmiernie cicho... Od czasu jak większość stad odpędzono w góry... senność jakaś zapanowała... Nawet Geril-tu Chanum dłużej sypia i mniej krzyczy na służebne... Dawno nie czułam się tak dobrze, tak swobodnie... Brak mi tylko brata i Szag-dura...
Lotnik spojrzał uważnie na dziewczynę.
— Widzę, że pani bardzo lubi spokój, ale w takim razie... poco pani wybiera się do Polski?...
— Jakto?... — spytała z pewnem zmieszaniem.
— A tak, w Polsce wszystko wre, kipi, tętni... Ścierają się poglądy, partje, walczą interesy i ideały... Buduje się nowe życie... Tak przynajmniej sobie to wyobrażam i dlatego spieszę się tam... Chcę wziąć w tem udział... Boli mię, że tam