Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więźniowie wszczęli niemożliwy wrzask i bombardowanie drzwi kamieniami, łańcuchami, wyrwanemi prętami krat, — nadzorca nie zjawił się. Pod wieczór, gdy znużeni, uspokoili się trochę, nagle, daleko gdzieś na krańcach miasta rozległo się głuche strzelanie, zaszczekał karabin maszynowy i wysoko w podniebiu zafurkotał aeroplan. — Domicki podniósł głowę:
— Filipow lata!... Nicpoń zepsuje mi maszynę... Znalazł gdzieś stare magnesy albo wziął od samochodów...
Nikt nie spał tej nocy w więzieniu, nawet kryminaliści. Lecz strzelanina już się nie powtarzała. Zato nazajutrz nie dostarczono im wcale ani wody, ani pożywienia. — Wtedy wybuchł prawdziwy bunt; więźniowie uzbrojeni w pręty żelazne, kawałki drzewa, łańcuchy kajdan, przekonawszy się, że hałasy i stukania nie osiągają skutków, zaczęli wyłamywać drzwi. Całe obleczone grubą, żelazną blachą długo opierały się im skutecznie, aż „komunista“ poradził wykopać jeden ze słupów podpierających dach „sypialni“ i użyć go jako taranu. — Całe więzienie niedługo zahuczało jak wielki bęben od potężnych uderzeń. Drzwi zaczęły się poddawać, wrzeciądza i zawory puszczać...
Wtem rozległ się za nimi w przerwie między jednem uderzeniem i drugiem, spokojny głos:
— Przestańcie!... Zaraz drzwi otworzą i wysłucham was!...