Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzemieniami do dna wozów. Bronzowi, płasko-licy poganiacze w brudnych, porwanych tułupach siedzieli apatycznie na obsadach grubych hołobli lub szli obok swych pociągowych zwierząt, przewalając się niezgrabnie na krzywych nogach. Od czasu do czasu, zatrzymując ruch powszechny i wypierając gawiedź w boczne zaułki, przechodził oddział piechoty lub przejeżdżała szybkim skroczem kawalerja na dobrych koniach dostatnio odziana i uzbrojona.
Wszystko ciągnęło na północ, skąd właśnie dął zimny, przejmujący wiatr i płynęły szare, skłębione, obciążone pluchotą i śniegami obłoki.
W dziedzińcu starego chińskiego „jamynia“, gdzie stały granatowe namioty z żółtemi sztandarami Niepodległej Mongolji, snuli się oficerowie, a przed bramą stały dziesiątki osiodłanych wierzchowców; obok, pod ścianami siedzieli na piętach zbrojni Mongołowie i, paląc maluchne fajeczki, czekali na rozkazy. Co chwila wołano któregoś do „jamynia“. Gdy wychodził stamtąd, miał na twarzy troskę a w ruchach pośpiech. Przepychał się w milczeniu do swego wierzchowca, wskakiwał na siodło a koń tymczasem już się pod nim zwijał, już ruszał; wymachując nahajką i pokrzykując na rozstępujących się ludzi, jeździec omijał zręcznie wozy, przeskakiwał pomniejsze przeszkody i pędził w dal...
W zamkniętym namiocie, w smudze bladego światła, lejącego się przez otwarty dymnik, siedział na niskim karle baron Ungern i słuchał ra-