się niemi. Gdy drzwi się otwarły, pułkownik nie śmiał wejść do nas, lecz zakomenderował:
— „W sztyki“! Biej ich care-ubije!...“
Tu znów uratował nas Jocz, który krzyknął na całe gardło: „nie śmiej! smirno!“. Żołnierze nie bili nas, lecz brali pod ręce, wyprowadzali na korytarz, gdzie dozorcy i kowale więzienni zakuwali nas w nożne i ręczne łańcuchy[1]. Wielu osadzono w ciemnych „karcerach“, a wszystkich rozdzielono na grupy po kilkunastu i zamknięto w osobnych ,kazamatach“, wszystkich pozbawiono ciepłej strawy na parę dni, wstrzymano widzenia i spacery, nie dopuszczano przesyłek i listów z miasta. W rezultacie wybuchła w więzieniu „głodówka“ — straszna i ostateczna broń niewolnika. „Głodówka“, w której część administracyjnych nie wzięła udziału — załamała się na paru niebezpiecznych omdleniach słabszych towarzyszy, oraz na wysyłce etapem „katorżników“, niesłusznie uważanych za przywódców buntu.
Zastosowano do nas z całą surowością regulamin „ciupasowy“, nie pozwolono zabrać więcej bagażu ponad przepisany prawem, nie wydawano
- ↑ Podobno srogi pułkownik dziękował potem podpor. Joczowi, że nie dopuścił do rozlewu krwi. Jednak Jocza oddano pod sąd, ukarano zesłaniem do Nikołajewska nad Amurem, gdzie się zastrzelił. W 12 lat później poznałem jego matkę panią Joczową secundo voto Grosmanową, zacną, niesłychanie dobrą opiekunkę w Irkucku wszystkich wygnańców zarówno polaków, jak rosjan.