Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ubogą i odrapaną, bez płotów i przybudówek stała gromadka ludzi, kręciły się dzieci i psy.
— Prawda, że Karałaki najzamożniejszy z Greków, ale miał sprawę... — opowiadał Szymon przez drogę. Zeszłego roku przywiózł sobie z miasta narzeczoną. Czterysta rubli, powiadają, zapłacił za nią ojcu. A tu tak się zdarzyło, że nie mógł jej zaraz zaślubić... Pieniędzy nie miał, czy co?... nie wiem. Chciał zaczekać na zbiór tytuniu, a tymczasem trzymał ją u siebie... po prostu! Jakoś młodzi Grecy wypatrzyli ją i — ukradli mu... Zanim dostał pomoc od gminy, któryś ją zaślubił, a Karałaki został z niczem, bo mu czterystu rubli zwrócić nie chcieli. Teraz ma znowu młodą Greczynkę, ale choć się z nią ożenił — boi się.
Zebrani przed chatą, do której zmierzaliśmy już nas zauważyli. Tęga baba Rosyanka, która właśnie rozmawiała z gospodynią Oksaną, zamilkła i zaczęła nam się przyglądać. Oksana wystąpiła cokolwiek naprzód. Był to typ czysto grecki: głowę miała niewielką, profil piękny i czysty, nos prosty, a nadewszystko była prześlicznie zbudowana. Brud, łachmany, nędza i cierpienie nie mogły zniszczyć wdzięku i plastyki tego ciała kształtnego, jak starożytne posągi. Stała, opuściwszy ręce, spokojna, ale pełna wyrazu, otoczona dziećmi czarnemi i obdartemi, a równie pięknemi jak ona. Zato stara jej